- Andersie pewnie Andre
Fannemelu, czy ty sugerujesz, że hejtowałem Jaśka? Moje Zioberko najmilsze? Nie
ma mowy. - Dawid potrząsnął głową, by wyrzucić z siebie obrazy, jakie z
mrocznych zakątków pamięci podrzucał mu mózg. Opowieść Fannisa była
niedorzeczna, absurdalna wręcz. Nigdy nie kłócił się z Jankiem, nigdy. Nawet, gdy Jan niegdyś podczas
długiej podróży do Sapporo zjadł jego ostatniego kabanosa. I to serowego! Nie
gniewał się na niego, nawet, gdy Ziobro wręczył Dawidowi na urodzinowy prezent-kask z namalowaną podobizną Apoloniusza Tajnera. I to w negliżu! Oni po prostu
się na siebie nie obrażali. Do wczoraj. Bo oto Dzióbi powoli przypominał sobie
zawód, jaki malował się na twarzy Jana, gdy Dawid posądzał go o wszystkie
strasznie rzeczy, jakich niby się dopuścił. Widział, jak dolna warga Janka
zaczyna powoli drżeć, a on sam z niepokojącą prędkością zaczyna mrugać oczami.
Na wkładki Freunda!
- Po pierwsze nie mam na drugie
imię Andre. Jestem bardziej oryginalny. - Fannemel wywrócił z irytacją oczami.
- Po drugie, w końcu musisz wyjść z fazy zaprzeczania.
Dawid spojrzał na niego spod
byka. Psycholog się jeden znalazł!
- Nie wiem, czy chcę słuchać
dalszej części. Z tych nerwów wyrwę wszystkie włosy z głowy i będę łysy. ŁYSY,
słyszysz?
- Weź na wstrzymanie, koleś. Jak
chcesz, to mam jeszcze tą wódkę, którą kupiłem u Denisa...
- Och, zamknij się. - Dejvi z
rozdrażnieniem wziął swoje narty i, cały się telepiąc, wykręcił się plecami do
Norwega. - Muszę iść. Seria próbna. Nie mogę się spóźnić.
- Jak chcesz.
- Dokończymy później.
I nie oglądając się za siebie,
ruszył powoli w stronę skoczni. Gdy czekał na swoją kolej wraz z innymi
skoczkami w pawilonie, próbował zebrać wszystkie rewelacje z wczorajszej nocy w
garść i odepchnąć je daleko od siebie. Ale one wracały za każdym razem. Jak
jakiś cholerny bumerang. Nie mógł się skupić, przestać myśleć o całej tej
sytuacji. Wciąż nie wierzył, że po tylu latach przyjaźni, kiedy wszystkie
kryzysy pokonywali z Jaśkiem garścią zjedzonych żelków, w końcu się prawdziwie
pokłócili. To, że Dejvi tego nie pamiętał, było niewielkim pocieszeniem,
osładzającym gorycz tego pierwszego razu.
Ojej, Dawid zapomniał zapytać
się Andersa o najważniejsze, a mianowicie, czy pogodził się z Jankiem. Rano
Ziobro zachowywał się na tyle normalnie, na ile pozwalał mu kac, więc a) tak
jak Dawid nie pamiętał ich kłótni; b) strzelili po kielichu na zgodę, a ich
zgrzyt poszedł w niepamięć.
Swoją drogą, gdzie podziewał się
ten matoł i dlaczego jeszcze nie meldował mu tego, czego się dowiedział. Bo
zapewne czegoś się dowiedział. A może...
A może to było tak straszne, że
Janek uznał, iż Dzióbi nie powinien o tym wiedzieć?
Tym bardziej Kubacki musiał
poznać CAŁĄ prawdę, choćby miała go spaczyć psychicznie na całe życie. Dlatego
blondyn obiecał sobie, że po konkursie serii próbnej, jak najszybciej
odnajdzie Fannemela i wydusi z niego wszystkie informacje.
Tylko może wcześniej powinien
wypić jakiegoś wajcenka na odwagę?
Tak, Dzióbacki bał się jak
cholera tego, co może usłyszeć. Tego, co w nocy wyprawiał. Na samą myśl o tym,
włoski na przedramionach stawały mu dęba niemal tak jak wyżelowane włosy na
głowie Ronalda, a kolana miękły jak u nastolatki, która po raz pierwszy słyszy
od swojego krasza wyznanie na k. Bał się, że zrobił coś, co przekreśliło jego
przyjaźń z Ziobrem na wieki.
- Kac morderca zna czy nie zna
serca? - Ktoś zaśmiał się nad Dawidem. Gdy Polak podniósł głowę, ujrzał nad
sobą roześmianą twarz Andreasa Wanka, z którym to przyszło mu dzisiaj walczyć w
parze KO. - Mam nadzieję, że zna. Liczę na wyrównaną walkę.
Kubacki westchnął głośną.
- Więc ty też coś wiesz? Kto ci
wypaplał?
- Coś? Proszę cię. - Wank
wydawał się być szczerze rozbawiony słowami Dejviego. - Zupełnie przypadkowo
znalazłem się w samym oku cyklopa.
Blondyn pokiwał głową w
zamyśleniu, powoli przyzwyczajając się do myśli, że połowa skocznego światka
brała udział w tej sylwestrowej balandze i, co gorsza, widziała Dawida w
stanie, w którym nikt nie powinien go oglądać. Doprawdy Kubacki nie wiedział,
dlaczego jeszcze nic nie dotarło do Kruczka, ale był niewyobrażalnie wdzięczny
tym tajemniczym mocom, które utrzymywały trenera w błogiej nieświadomości.
- Zgaduję, że teraz opowiesz mi
swoją wersję wydarzeń?
Twarz Wankozaura rozpromieniła
się szerokim uśmiechem.
- Cóż, patrząc na wiatr, jaki
szaleje na skoczni... Mamy dużo czasu, który można dobrze zagospodarować.
- Jak dla kogo dobrze.
Wank zaśmiał się w odpowiedzi,
po czym rozparł się wygodnie na plastikowym krześle i zaczął opowiadać.
***
- Wankiii!
I łup! Coś uderzyło w wystające
ponad ramę łóżka nogi Andreasa. Andi prychnął pod nosem, po czym przekręcił się
na drugi bok, ignorując hałasy dobiegające z drugiej połowy pokoju. Nie minęła
minuta, a znowu coś wylądowało na chłopaku. I tym razem zabolało.
- Severin. - Fuknął ostro. -
Przestań rzucać we mnie mannerami!
- Nie mogę spać. - Poskarżył się
z głębokim smutkiem w głosie blondyn. - Mam niepohamowaną ochotę na kanapkę z
pasztetem i ogórki kiszone. I maślankę truskawkową.
- Nie mówiłeś, że jesteś w
ciąży.
- Idiota. - Skwitował krótko
Freund i całkowicie zakrył się kołdrą, walcząc ze swoimi zachciewajkami. O tym,
że Sev od czasu do czasu dostawał silnej chcicy na najróżniejsze produkty
spożywcze w niemieckim środowisku było głośno. To właśnie dlatego Werner
Schusta polecił, aby w hotelowych pokojach jego najlepszego zawodnika zawsze
stała lodówka wypełniona najróżniejszymi smakołykami. Niestety tym razem
organizatorzy się nie postarali, a zawartość tego chłodzącego urządzenia
ograniczała się do niemieckiej kiełbasy, kilku puszek piwa i miski brązowego
ryżu.
A Freundowy żołądek żądał
ogórków kiszonych. W trybie natychmiastowym.
- Wanki. - Jęknął cicho Sevi. -
Ja naprawdę nie mogę.
Andreas usiadł na łóżku,
rozcierając zaspane oczy i próbując przywołać do siebie jakiegokolwiek
racjonalne argumenty, które przemówią temu zębiastemu blondynowi do rozsądku.
- Sevi, jest prawie jedenasta.
Jutro konkurs. Musimy się wyspać. Więc chodźmy spać i śnić o różowych
jednorożcach, okej?
- Myślę, że będę śnił o ogórkach
i pasztecie.
- Nienawidzę dzielić z tobą
pokoju. Nie możesz zjeść mannera?
Wank nabrał w płuca powietrza,
czekając na odpowiedź przyjaciela. W duchu odmawiał wszystkie modlitwy, których
niegdyś nauczyła go babcia, drżąc jak młoda osika na silnym wietrze i wierząc,
że Severin będzie na tyle rozsądny, że grzecznie zje mannera i pójdzie spać.
O jakże naiwny był.
- Posłuchaj, tutaj zaraz obok
jest całodobowe tesco. To zajmie nam góra piętnaście minut. Obiecuję.
Choć w pokoju panowały egipskie
ciemności, Andreas wiedział, że w tym momencie Sevik patrzył na niego
spojrzeniem bezpańskiej myszki, pod którym uginał się każdy. W swoich myślach
Wank nazywał ten wzrok anty-spojrzeniem Fannisa, gdyż był równie silny, co
piorunujące łypnięcie Norwega, ale jakże słodszy! A Wank, wbrew wielu
niechwalebnym opiniom, lubił lukierkowo-słodkie rzeczy.
No i się ugiął. Bo niby co
innego miał zrobić? Przecież to była sprawa wagi państwowej - to od niego,
Andreasa Wanka, zależało czy w jutrzejszym konkursie wygra chluba niemieckich
skoków!
- Byle szybko. - Mruknął
niemrawo i z ociąganiem wstał z łóżka.
W czasie, gdy Andi wciąż szukał
swoich spodni, Sevi stał już przy drzwiach gotowy do wyjścia. Trochę marudził,
że Andreas rusza się jak żółw-zwierzątko ("bo przecież żółw-człowiek
potrafi być całkiem szybki, o czym nas Rune wielokrotnie przekonywał, jako
pierwszy dopadając przekąsek, które dla skoczków przygotowują organizatorzy i
wyjadając wszystkie kanapki z nutellą!", argumentował). W końcu Wank
znalazł spodnie, ubrał ciepły sweter wydziergany przez jego przyszłą teściową i
charakterystyczną, żółtą kurtkę. Założył jeszcze buty i oczywiście swoją
ukochaną czapkę, z którą nawet w lato trudno było mu się rozstać, po czym
wyruszył razem z Freundem po ogórki.
Takiego sylwestra to jeszcze nie
miał, musiał przyznać.
Noc była pogodna, acz chłodna.
Pustymi ulicami niosło się echo dyskotekowych łupanek, jakiś śmiałek puszczał
gdzieś fajerwerki, choć do Nowego Roku została jeszcze dobra godzina. Wank
naciągnął na uszy czapkę, myślami wciąż będąc w ciepłych łóżku. Scheisse, Severin czasami gwiazdorzy tak,
jakby co najmniej samym Walterem Hoferem był.
Wreszcie dotarli do sklepu.
Freund ekscytował się jak mała dziewczynka na widok wymarzonej lalki. O tak,
ogórki były w tym momencie spełnieniem jego marzeń.
I nawet Wank wydawał się być
jakby... podekscytowany? Energicznie kręcił głową na wszystkie strony, nerwowo
machając rękami.
- Oni mają w tym sklepie te
czadowe wózki elektronicznie, no wiesz, takie samochodziki. Ale nigdzie ich nie
widzę. Ej, gdzie one są? Chcę je! - Wanki zatrzymał się i tupnął nogą z
oburzoną miną.
- I tak jesteś na nie za duży.
- Nieeee.
- Andi, nie rób wiochy.
- Mógłbyś docenić, że szlajam
się z tobą po nocach po jakiś durny pasztet. - Prychnął Wank i obraziwszy się
poszedł dalej. - Skoro już tu jestem, to mógłbym chociaż sobie pojeździć!
- Jak dziecko. - Mruknął Severin
i nie przejmując się bulwersem kumpla, popędził w te pędy w stronę ogórków. Ogórki nie pytają, ogórki rozumieją. Ale
jakże wielkie było zdziwienie Niemca, gdy tuż przy półce z jego wymarzonymi
przekąskami zobaczył te elektroniczne wózki, o których nawijał Wank, a w nich
norweskich, polskich i austriackich skoczków.
- Cześć Sevi! - Wszyscy zgodnie
wyszczerzyli zęby w stronę Niemca, robiąc miny niewiniątek.
Freund uśmiechnął się w
odpowiedzi i już miał złapać za słoik ogórków z zamiarem jak najszybszego
oddalenia się od tych chodzących (jeżdżących?) kłopotów, gdy zatrzymał go głos
Toma Hilde.
Scheisse!
- Severin! Przyjacielu! Dobrze
cię widzieć. - Norweg wygramolił się ze swojego pojazdu i objął blondyna
ramieniem. - Widzisz, robimy mały wyścig i potrzebujemy obiektywnego sędziego.
Niemiec wybałuszył na niego
oczy, wpadając w niemałą panikę.
- Ale ja... bo widzisz... czasu
nie mam... Muszę zanieść te ogórki Schuście, bo jeszcze wyrzuci mnie z drużyny
i tak...
- Sev? Masz już te swoje
zakichane ogórki? Bo ja znalazłem twój pasztet. Serio, kiedyś ukatrupię cię za
te zachciewajki.
Scheisse vol. 2.
Wank i jego wyczucie czasu!
Severin, z natury bardzo łagodny gość, w tej chwili miał ochotę rozerwać tego
olbrzyma na części. Hilde przecież już nie odpuści, a Sevik będzie musiał w
męczarniach bawić się w sędziego, co jakiś czas rzucając tęskne spojrzenie w
stronę swoich kulinarnych zapotrzebowań.
- I już wiem, kto ukradł mi
wszystkie wózki. - Dorzucił z grymasem Andreas.
- Przecież jesteś za duży. -
Wytknął mu Tom.
Wank parsknął z irytacją, dusząc
w ustach soczyste przekleństwo. Z zazdrością zerknął na Fannemela, który z miną
uradowanego sześciolatka nie mógł już doczekać się początku rajdu.
- Czasami żałuję, że nie jestem
takim karłem jak ty.
- No to wszystko ustalone, Sev i
Andi będą nam sędziować. Dzięki chłopaki, jesteście super. - Tom poklepał
Freunda po plecach, nie przestając się szczerzyć.
Freund zmarszczył brwi,
chwytając się swojej ostatniej deski ratunku.
- Chcecie prowadzić pod wpływem
alkoholu? - Wytknął, patrząc się znacząco na Veltę, który ledwo mógł prosto
usiedzieć w swoim wózku, zdecydowanie sukcesywnie walcząc z prawami grawitacji.
- Jeśli jesteście za trzeźwi do
tej zabawy to coś mamy...
- Jakiej zabawy? To wojna! - Wtrącił
Kubacki.
- Tak, Dejvi, oczywiście masz
rację. - Tom pokiwał głową. - A oto zasady. Będziemy rywalizować w parach.
Najpierw Fannis z Deltą, potem Dejvi z Janem, a na końcu ja i Schlierenzauer.
Sorry, Fettner, ale odpadasz.
Manuel dzielnie przełknął rozczarowanie.
W końcu był prawdziwym mężczyzną, nie mógł więc rozkleić się jak jakaś baba.
- Widziałem gdzieś tutaj takie
ładne pompony. Poczirlideruję.
- Wszystko załatwione, więc
możemy zaczynać. - Hildeł aż zatarł ręce z uciechy.
***
Gdy Andreas Wank machnął
niebieskim ręcznikiem w jednorożce, który można było kupić w promocji za jedno
euro, Velta i Fannemel wystartowali niczym rakiety. Jadąc przez pierwszy dział,
pędzili łep w łep. Teoretycznie prędkość jaką udało im się rozwinąć, nie była
wielka, aczkolwiek kierowców mających w krwi sporą ilość napoju bogów
przyprawiała o helikopter w głowie i rewolucje w żołądku. Mimo to skoczkowie
nieprzerwanie mknęli naprzód z zaciętymi minami. W końcu chodziło tu o honor
całej drużyny!
- Be kwadrat minus cztery razy
ace, Delta zrobi wszystko, co chce! - Darł się Fettner, machając kolorowymi
pomponami na wszystkie strony i próbując zrobić jakiś efektowny wykop. -
Mistrzem Sklepu zostanie Velta i będzie wielka feta!
- I tak przegrasz, Żółwiu! -
Fannemel, wymijając Rune, posłał chłopakowi hejterskie spojrzenie.
Rune jednak zagryzł wargę
zdeterminowany jak nigdy dotąd i dodał gazu, niemal dając się ponieść gorącemu
dopingowi Manuela, który echem niósł się po sklepie.
- A znasz bajkę o wyścigu żółwia
i zająca? - Zaśmiał się szyderczo Velta i zniknął z pola widzenia Andersa.
Wreszcie przejął niebagatelne prowadzenie i naprawdę niewiele dzieliło go od
wielkiego tryumfu. Wtem coś przykuło jego uwagę na tyle, że zatrzymał swój
rydwan (oczywiście będąc pewnym, że Fannemel wciąż toczy się przez dział z
makaronami) i dla rozprostowania kości, postanowił zrobić sobie krótki spacerek
pod stoisko z gazetkami.
Na wąsy Małysza!
A więc nic mu się nie
przewidziało, myślał, biorąc do ręki najnowszy numer Playboya, na rozkładówce
którego znajdowała się kobieta, którą przecież znał. Co więcej, którą kochał
całym swoim jedenastoletnim sercem! Tale Eriksson, kiedyś niski rudzielec z
zawsze lepkimi rękami, a dzisiaj modelka światowej klasy rozbierająca się dla
popularnej gazety dla panów. Świat zwariował!
Rune stał jak słup soli,
wpatrując się w nieprawdopodobne zdjęcia Tale i wspominając jak pierwszy raz
zabrał ją na randkę. Pojechali wtedy na rowerze Velty nad staw, gdzie skoczek
uczył dziewczynę zakładać przynętę na wędkę i łowić ryby. Potem nawet cmoknął
ją w policzek. To było naprawdę miłe wspomnienie. Ale potem znowu spojrzał na
gazetę i poczuł się jakby uderzył go grzmot. Jak to możliwe, że ludzie aż tak
się zmieniają?
Kiedy Delta stał i poddawał się
filozoficznym rozmyślaniom, na metę wyścigu wjechał Anders Fannemel.
- Hasta la vista, frajerze!
***
- Jedno jest pewne, wygra Polak.
- Orzekł poważnie Andreas, zajmując swoje miejsce i ściskając w dłoniach
niebieski ręcznik.
- I to ten, który wygląda jak
anioł. - Dodał Kubacki.
- Dejvi, dajże już spokój.
Przecież wiesz, że jesteś moim najlepszym...
- Dość, Ziobro. Po prostu pogódź
się z porażką.
Janek westchnął, powoli godząc
się z losem.
- To się jeszcze okaże.
I na znak Wanka wystartowali.
- Niech te blond włosy
poprowadzą cię na podium, Dzióbi! - Krzyknął Fannis.
- Janek, nie daj się zwieść
ładnym panią na gazetach! - Przestróg Ziobrę Rune. Lepiej uczyć się na błędach
cudzych niż własnych.
- Zwolnijcie, muszę wierszyk
ułożyć! - Oburzył się Fettner, który próbował pisać coś na nieco rozwiniętej
rolce papieru toaletowego. - Pędzi Ziobro jak błyskawica, Hilde zaraz się
posika! Choć nieee, coś nie pasuje... Uh, ciężkie życie artysty. Pędzi Ziobro
jak błyskawica, na nic śliczne Dawida lica!
Kubacki zacisnął ręce na
kierownicy, zawadiacko wchodząc w zakręt. Nagle stracił panowanie nad pojazdem,
obróciło nim kilkakrotnie i zanim blondyn zdążył powiedzieć konstantynopolitańczykiewiczówna,
już leżał w stercie jakiś ciastek.
Powoli dźwignął się na nogi i otrzepując się z resztek jakiś wafelków, zauważył,
że wjechał w paletę mannerów. Cóż, jak już się wywalać, to chociaż epicko.
-
The winner is Jan Ziobro. - Usłyszał tylko z daleko głos Severina Freunda i,
aby ukoić swoją spotęgowaną rozpacz, wgryzł się w mannera.
***
-
No to jeden jeden. - Tom Hilde posłał przebiegły uśmiech w stronę Gregora
Schlierenzauera, pewnie wsiadając na wózek.
Schlieri
nonszalancko wzruszył ramionami.
-
Fetti, powiedz mu.
Manuel
wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu, po czym odnajdując właściwy kawałek
papieru toaletowego, przeczytał coś pod nosem. Następnie wstał z ziemi,
otrzepał kolana i wymachując kończynami, zaczął recytować:
-
Hilde tylko na kobietach się zna, długie włosy - oto wszystko, co ma. Gregor
zwycięzcą jest urodzonym, we wszystkim człowiekiem niezwyciężonym. Go Gregor,
Go Gregor.
Ten
uroczy wierszyk został zwieńczony gwiazdą wykonaną przez Fettnera oraz
przeciągłym prychnięciem Toma. Proszę
was, mam więcej zalet niż włosy.
-
Powodzenia. Niech wygra najlepszy. - Gregor podał Hildziakowi rękę, po czym
zasiadł za kołem swojego wyścigowca.
Andreas Wank tradycyjnie stanął kilka metrów przed nimi i uniósł do góry ręcznik.
-
Cztery... Trzy... Dwa... Jeden... i...
-
STOP!!!
Nim
Wanki dał znak i nim zawodnicy wystartowali, zza regału z konserwami wyszedł
Severin Freund. Jego mina wyrażała skrajną desperację, a całe ciało wręcz
drżało. Niemiec tulił do siebie ogórki, pasztet oraz maślankę i z zaciętą miną
oświadczył:
-
Przerwa. Potrzebuję przerwy. Potrzebuję jedzenia.
-
I wkładki do tego? - Zadrwił Hilde, na co Wank klepnął się w czoło. On jeden
wiedział.
-
Wkładki? - Oczy Sevika zeszkliły się. - Wanki, z tego wszystkiego zapomniałem
wziąć ze sobą wkładek! Zawsze mam je przy sobie!
Andi
zrobił jedyną rzecz, jaka przychodziła mu do głowy - przytulił swojego
przyjaciela najmocniej jak się dało, mając nadzieję, że w ten sposób uchroni go
od całkowitego rozsypania się. Myślenie to było może naiwne, acz przyniosło
efekty. Severin jakby poweselał i Andreas był pewien, że jak tylko Sevi zje
ogórka, wszystko wróci do normy.
-
To co? Piknik? - Zapytał Rune i już miał odkręcić słoik z nutellą, którą sobie
przytargał, gdy powstrzymały go słowa Freunda.
-
Trzeba za to najpierw zapłacić, co nie?
-
Serio?
Sevi
pokiwał kategorycznie głową. Zawsze działał zgodnie z ogólnie przyjętymi
zasadami i nie wyobrażał sobie, by łamać jakiekolwiek prawa.
-
Wiedziałem, że mogą być jakieś opóźnienia z przeprowadzaniem konkursu, bo
chłopcy są ewidentnie pijani, mnie to nie dotyczy, bo mam już tak wprawioną
głowę jak Rosjanie, ale że będą jakieś opóźnienia przez trzeźwego człowieka? -
Zdziwił się Tom.
-
Trzeźwy człowiek nie śpiewa "majla hi", jakby obdzierali go ze skóry
i palili żywym ogniem! - Wtrącił naburmuszony Dejvi. Wciąż nie mógł pogodzić
się z porażką, jaką doznał.
Tom
tylko przewrócił oczami.
-
Wy nic nie wiecie. - Westchnął głęboko Severin i już miał pójść w kierunku
kasy, gdy zza zakrętu wypadło dwóch potężnych ochroniarzy z łysymi głowami.
Tom
Hilde bał się łysych ludzie, dlatego jako pierwszy krzyknął:
-
Uciekamy!!!
Więc
uciekli. Razem. Bez żadnych podziałów i niesnasek. Wreszcie byli jedną drużyną,
wreszcie zapomnieli o wszystkim, co ich poróżniło. A ponoć mówi się, że to
wódka łączy ludzi. Tom Hilde jednak ośmieliłby się powiedzieć, że bardziej niż
wódka, ludzi łączy wspólny cel. A ich teraźniejszym celem była ucieczka przed
tymi dwoma olbrzymami na sterydach. O Walterze, łysi ludzie śnili mu się po
nocach zdecydowanie za często. Ale co może poradzić na to, że jego największą
fobią jest lęk przed wyłysieniem?
Łysy
Tom? Trzy razy nie. To, by przeszło wszelkie pojęcie.
Dysząc
i śmiejąc się wniebogłosy, zatrzymali się kilkadziesiąt metrów za tesco.
-
Prawie jak w ogólniaku! - Zaśmiał się Kubacki. No proszę, nawet jemu zrobiło
się lżej na serduszku.
-
Chłopcy! - Tę sielankę przerwał poważny głos Freunda. Wszyscy zerknęli na niego
ze zdziwieniem. Blondyn przez chwilę tulił do siebie swoje zachciewajki, po
czym śmiertelnie poważnym głosem orzekł - Chyba to ukradłem...
*****************
ufff. Zdecydowanie wypiłam więcej wina aniżeli czwartkowa ustawa przewiduje, ale rozdział został dokończony i jest to rozdział a) który jest prawdopodobnie najdłuższy w historii bloga; b) z którego, powiedzmy jestem zadowolona.
A poza tym, jestem bardzo glücklich, że Sevi został Mistrzem Świata! <33
PS. I zapraszam tutaj, gdzie pojawił się jednopart o Ryśku, a gdzie może niedługo pojawi się COŚ: achtung--achtung.blogspot.com