*breaking news*


niedziela, 22 marca 2015

Osiem: Prawi bohaterowie i Superwarzywka




- ... Więc poszedłem z Sevikiem na komisariat, wspierając go po drodze niemalże tak jak fundamenty wspierają całe budynki, a Walter Hofer nasz skoczny cyrk.
- Jeej, Wanki, pięknie się zachowałeś. Severin pewnie cieszy się, że ma tak wspaniałego przyjaciela. - Dejvi pokiwał głową z uznaniem. - Też kiedyś byłem takim przyjacielem dla Jaśka. A teraz... po tej nocy... właściwie nie wiem.
- Nie smutaj. Jak chcesz to mogę cię przytulić? - Andreas już wyciągał ramiona w stronę Kubackiego, gdy ten wstał z krzesła, by trochę pogimnastykować się przed skokiem. Nie chciał przytulać nikogo, kto nie był Jaśkiem lub Dawidową dziewczyną.
- Co się stało na komisariacie?
Wank zrobił zamyśloną minę, próbując przedrzeć się przez własne myśli o patatających jednorożcach i ślicznych skarpetkach dzierganych przez jego babcię do wspomnień z poprzedniej nocy.
- Pan komisarz w bardzo nieprzyjemny sposób wyśmiał Sevi'ego. A Sevi chciał się tylko zachować tak jak należy. Po tym jak zostaliśmy odprawieni z kwitkiem, Sevi ponownie się załamał, a ja musiałem go pocieszać. Czuł się taki zdemoralizowany, dlatego pomyślałem, że potrzebuje zrobić dobry uczynek...

***

Gdy Wanki patrzył na załamanego Sevika tulącego do siebie słoik ogórków i puszkę pasztetu, serduszko kroiło mu się na miliony części, a chęć przytulenia tego kochanego, zębiastego blondyna była jeszcze silniejsza niż zazwyczaj. Musiał więc coś zrobić, zanim Freund zapłacze się na śmierć. W jego umyśle już zaczął kreować się pomysł, dzięki któremu Severin odzyska szacunek do siebie samego.
- Idę do sklepu. Oddam to sam, skoro oddanie się w ręce pff sprawiedliwości nic nie dało. - Sevi pociągnął noskiem wciąż wyglądając jak siedem nieszczęść.
Wanki przygarnął skoczka do siebie.
- Przesyłam ci moje przytulasowe moce, a ja hasam załatwić coś hiperważnego.
- W środku nocy?
- Taak, przypomniałem sobie o czymś. Bądź dzielny, szczurku, wszystko będzie dobrze, zobaczysz.
Severin nie wydał się być przekonany.
- Nie wiem, jak ja będę żył z takim poczuciem winy.
- Dasz radę.
Wank jeszcze raz przytulił kumpla, po czym oddalił się szybko w tylko sobie znanym kierunku. Sevi wzruszył ramionami nieprzejęty dziwnym zachowaniem Wieżowca; znał go na tyle, że wiedział, iż Andreas jest jak marcowa pogoda i nigdy nie wiadomo, co przyniesie jego zmienna natura - słoneczny uśmiech czy gradowy grymas zakończony popsuciem bramki wyprowadzającej ze zeskoku? Czasami naprawdę lepiej nie wnikać.
Także Sevi wyruszył do sklepu, gdzie poprosił o natychmiastową rozmowę z kierownikiem tudzież inną ważną osobistością. Po dwudziestu minutach przyjął go w gabinecie zaspany pan z fryzurą na Elvisa Presleya i uśmiechem Marinusa Krausa.
- Spał pan? - Zapytał, dziwiąc się wielce zaspanemu kierownikowi. Wszakże był Sylwester, a do północy zostało już tylko kilkanaście minut.
- Co? Ach tak. Ale nieważne. - Mężczyzna machnął ręką, po czym ziewnął przeciągle. - Co pana do mnie sprowadza?
- Ukradłem to. - Severin spuścił skromnie oczy, czując jak czerwień oblewa jego policzki. Z przygniatającymi wyrzutami sumienia położył na biurku rzeczy, które przecież zupełnie nieświadomie wyniósł ze sklepu, po czym w zupełnym uniżeniu czekał na wyrok.
Kierownik najpierw obdarzył zdziwionym spojrzeniem ów produktu, po czym przeniósł wzrok na zarumienionego po koniuszki uszów blondyna. Jego mózg powoli otrząsał się z resztek snów, a jakieś przebłyski zdawały się głośno do niego przemawiać. W końcu tryumfująco wskazał na niego palcem i z iście dziecięcą euforią zaczął podskakiwać w miejscu.
- Pan to Severin Freund, Severin Freund to pan!
Sevik strzelił klasycznego facepalma. Człowiek się tutaj upokarza, wyznaje wszystkie grzechy jak na spowiedzi, a ten wyjeżdża z Severinem Freundem. Może jeszcze o autograf poprosi?
- Mógłbym autograf? I zdjęcie? Wie pan, mam taki telefon, którym można robić zdjęcia nawet, wie pan, przodem! Czego to dzisiaj ludzie nie wymyślą!
W blondynie aż się zagotowało. Czyżby znowu miało mu wszystko ujść płazem, tylko dlatego, że jest sławny, zdolny i śliczny? To dziwne, dotąd nieznane uczucie ogarnęło całym Severinie, każąc mu unieść pięść i mocnym sierpowym znokautować pana kierownika. I już Sevi unosił dłoń i już wykrzywiał twarz w brutalnym grymasie, gdy oto jakaś anielska jasność spłynęła na jego oczy, a on zrozumiał, jakim stanie się niegodziwcem, gdy uderzy tego pseudo Elvisa Krausa. Dlatego też dla zamaskowanie swych niecnych zamiarów skrępowany przeczesał dłonią swoje złote włosy, posyłając swojemu fanowi nikły uśmiech.
- Oczywiście. - Odrzekł uprzejmie, ustawiając się obok kierownika i czekając aż ten przybierze odpowiednią pozę. Zanim mężczyźnie udało się znaleźć swój lepszy profil, Sevi zdążył porozmyślać nad tym, co przed chwila miało miejsce. Olaboga, przecież on był o krok od stania się takim niegrzecznym, niesubordynowanym Harri Olli'm albo Schlierenzauerem z okresu buntu młodzieńczego! On! Sevi! Prawy obywatel przyświecający wszystkim swymi moralnymi zasadami. To przecież niedorzeczne i absurdalne. Aż Freundowi świat zatrząsł się w fundamentach. W przeciągu kilkunastu minut zaliczył półtorej upadku moralnego i to najgorszej klasy! Czy powinien się za to schłostać? Jaką pokutę powinien odmówić? Czy pielgrzymka na klęczkach do Częstochowy wszystko zadośćuczyni?
Niestety Sevik nie zdążył wyjść ze swojej depresji, bo oto kierownik wreszcie ustawił się prawidłowo, a obaj panowie mogli cyknąć sobie fotkę. Do tego symboliczny kieliszek szampana przegryziony mannerem i kilka odpowiedzi na dziwne pytania kierownika. A potem Sevi mógł odejść - bez poniesienia żadnej odpowiedzialności karnej jedynie z gigantycznymi wyrzutami sumienia i samohejtem większym od pewnego wysokiego Szwajcara.

***

Andreas Wank, odziawszy czarne odzienie, przemykał się po ciasnych korytarzach. Wcześniej zrobił bardzo dokładny wywiad środowiskowy i wiedział, że raczej nikt nie powinien przeszkodzić mu w jego misternej intrydze. Większość ludzi o tej porze balowała gdzieś, czekając na przybycie 2015 w procentami różnego gatunku w ręce. Także Wanki miał wolną drogę ku uratowaniu samoszacunku i moralności pana F.
Chłopak wreszcie znalazł pokój numer dwanaście. Dla upewnienia zastukał palcami w drzwi dwukrotnie, po czym przyłożył szklankę do drewnianej bariery i nasłuchiwał. Nic. Żadnego szmeru, szurania kapciami, pijackich prób wstania z łóżka. Wanki, zadowolony jak po dobrym przytulasie, wyjął ze swojego tajnego przybornika wytrych i metodami znanymi mu od niekoniecznie prawych i niezwiązanych z kryminałem ludzi, dostał się do pokoju, który to był przydzielony Hayboeckowi i Kraftowi.
Potem wszystko działo się bardzo szybko.
Wank bez problemu znalazł miejsce, w którym Michi przechowywał swój makaron. Z niemałymi wyrzutami sumienia spakował wszystko do czarnego worka, który pożyczył sobie ze schowka z miotłami, po czym uciekł, czekając aż Hayboeck odkryje, co się stało i spanikuje i wywołując wielką sensację wśród skocznej braci. A potem... a potem sprawę przejmie Severin Freund.

***

Hayboeck rwał sobie włosy z głowy, a Kraft próbował go uspokoić najróżniejszymi sposobami - od przekupowania mannerami zacząwszy a na polewaniu wódki skończywszy. Niestety nic nie dawało pożądanego rezultatu, a Michcio trząsł się jak w febrze, wciąż nie mogąc przestać myśleć o swoim makaronie.
- Gdzie go ostatni raz widziałeś? - Zapytał Hilde, przechadzając się wzdłuż pokoju. Tak, Tom Hilde z własnej i nieprzymuszonej woli postanowił pobawić się w detektywa i pomóc tej austriackiej niedołędze. Sam właściwie nie wiedział, dlaczego to robi. Jest Sylwester, a on zamiast rwać laski, śmiać się z Delty i pić Gorzką Żołądkową de Luxe, wciela się w świętego Franciszka i próbuje zbawić świat. Miał dwa podejrzenia albo a) alkohol już całkiem zniszczył jakiekolwiek pozostałości po jego mózgu, który - jak głoszą legendy - kiedyś posiadał albo b) na starość zmiękcza się jego serce.
Tom zdecydowanie wolał trzymać się wersji A. Bo tacy jak on nigdy się nie starzeją.
- Schowałem go pod łóżkiem.
Norweg prychnął.
- Dlaczego wy wszystko chowacie pod łóżkiem? To jakaś austriacka tradycja? Najpierw Kofler i wódka, teraz ty i makaaa...Czy to znaczy, że Kuttin chowa pod łóżkiem jakieś swoje tajne i krwawe plany zdobycia skoczni?
- Jja, nie wiem. - Michcio jeszcze bardziej skulił się w sobie. Nie wiedząc czemu, Tom Hilde zawsze go przerażał.
Wtem do pokoju wkroczył dziwnie przygaszony Sevik. Nawet hołota grająca w karty (w postaci Dzióbao, Jaśka, Schlierenzauera, Fettnera, Koflera, Fannisa i Delty; SMSKAK-eski poszły szukać jakiś fajerwerek, ktorze stworzą na niebie podobiznę Andreasa, oczywiście Andreasa bez koszulki) poprzestała gry, by zerknąć na smutnego pysia Niemca.
- Jestem najgorszym prawym obywatel na świecie. - Przyznał tylko Sevik i złapawszy za butelkę wódki, napił się zachłannie, czując, że tylko alkohol może ugasić ten dziwny ból jaki szalał w  jego serduszku. Dopiero kiedy opróżnił butelkę, zobaczył Michaela wyglądającego jak siedem nieszczęść. - A temu co? - Skinął głową w stronę Austriaka.
- Porwali jego makaron. - Wyjaśnił Hilde.
Sevi natychmiast pożałował, że wypił przed chwilą tyle alkoholu, albowiem oto los zesłał mu szansa na zrehabilitowanie się. Może jak pomoże Michaelowi, równowaga wróci do przyrody, a Freundowa godność zostanie uratowana? Tak, to był bardzo dobry pomysł. Tylko Sevi... Sevi czuł się za bardzo pijany, by samemu dać radę znaleźć makaron. Na szczęście nie był typem człowieka, który wstydzi się pytać o pomoc, dlategoż bez słowa wyjaśnienia wypadł z pokoju, kierując swe kroki ku człowiekowi, którego nadludzkie moce potrafią zdziałać cuda.
I tą niezwykłą osobą bynajmniej nie był Walter Hofer.

***

- Myślicie, że zapomniał ukołysać do snu swoje wkładki? - zapytał Dejvi, patrząc za znikającą sylwetką Freunda.
- Na pewno. Inaczej, by tak nie zapierdalał. - Stwierdził Schlierenzauer. - Tylko wkładki tak na niego działają.
- Wkładki są, aha aha, gorące. - Zaśpiewał pod nosem Jasiek.
- To co? Gramy dalej? - Zaproponował Fannemel.
Chłopcy pokiwali głowami.
- Dołączam się! - Stwierdził Hilde. Bycie dobrym jednak go przerosło.
- Hej, a co z moim makaronem?
- Spokojnie, Michi, tylko spokojnie. Widzisz Tom? Doprowadziłeś go do ataku apopleksji.
- Daj spokój, jutro kupicie w sklepie. Poszedłbym z wami teraz, ale coś wątpię, czy mnie wpuszczą.
- Ale to nie ten makaron!
- Michi, spokojnie.
- Jedna partyjka, a potem go poszukamy.
Michael ze złością założył ręce na piersiach i schował się w kącie, fochając się na cały świat. Jego całe jestestwo legło w gruzach, a ci prostacy grają sobie w pokera. A to ci łajdacy!

***

Anders Bardal nie lubił, gdy przeszkadzano mu w jakże ważnej czynności, jaką bez wątpienia był manicure. Norweg nie znosił mieć zaniedbanych pazurków - jego paznokcie zawsze musiały być równo przycięte, czyste i połyskujące, inaczej stawał się nerwowy i klął na czym świat stoi. A że był właśnie w trakcie piłowania paznokietka palca środkowego, niezbyt życzliwie przyjął swojego gościa, którym okazał się być nie kto inny jak Severin Freund. Niemiec miał rozbiegane oczy i na kilometr było czuć od niego desperacją. Anders odłożył na bok swój zestaw do manicure i z ciekawością spojrzał na skoczka. Jego gniew jakby zelżał w obliczu plotki, jaką przyniósł ze sobą Freund.
- Bordal! Sprawę mam. Ktoś ukradł makaron Hayboecka!
- I co ja mam z tym wspólnego? - Anders uniósł do góry brwi, na co Severin przewrócił oczami.
- Jak to co? Przecież jesteś SuperZiemniakiem, znaczy SuperBordalem, znaczy... Jeśli połączymy siły, odzyskamy makaron. No dalej Bordal, wiem, że jesteś dobrym człowiekiem.
- Dlaczego przekręcasz moje nazwisko?
Sevi ze zdziwienia wytrzeszczył oczy, po czym spuścił wzrok, strzepując z rękawa niewidzialny pyłek.
- Słyszałem, jak jakiś dziennikarz tak do ciebie mówił. To nie jest poprawne?
Bardal prychnął. Ale po chwili się rozpromienił. Wszakże, jak powiedział wcześniej Severin, Anders był dobrym człowiekiem.
- Pomogę ci. Tylko poczekaj, muszę znaleźć kalesony Supermana. Tylko w nich moje moce działają.
Ze wzruszeniem i wilgotnymi oczami Sevi rzucił się na szyję Norwega, obejmując go mocno i śpiewając mu do ucha pieśń pochwalną.  Bardal pomyślał jedynie, że Niemcy to tylko, by się przytulali, po czym z trudem wyplątał się z objęć Freunda i poszedł szukać swoich kalesonów.
Świat nie musi się bać, gdy czuwa nad nim SuperZiemnior!


*****************

Ponieważ depresja posezonowa, depresja ponastoletnościowa, z uznaniem i dedykacją dla Sevika i Ziemniaczka.. 

za błędy przepraszam - nie sprawdzałam, bo jak?

I zapraszam tutaj: over-the-sun.blogspot.com



czwartek, 12 marca 2015

Siedem: Nigdy więcej alkoholu





Ziobro z powątpiewaniem powiódł wzrokiem po zadowolonych, norkowych twarzach. Nie mógł uwierzyć, że zadawał się z takimi idiotami o inteligencji dżdżownicy ryjącej w ziemi.
- Jakim durniem trzeba być, by wymyślić wyścig po sklepie? - Zapytał.
- Nie trzeba być durniem, trzeba być Tomem Hilde.
- Na jedno wychodzi.
- Chyba powinienem się obrazić, kolego. - Tom zaśmiał się. - A przecież dzięki nam miałeś niezapomnianego sylwestra!
Jedno spojrzenie na twarz Janka wystarczyło, by Tom zorientował się, jaką gafę popełnił. Niezapomnianego. Też coś. W pamięci Polaka istniałą się wielka, czarna plama, którą Hilde starał się jak najdokładniej zapełnić różnymi momentami z wczorajszej nocy. I do tej pory szło mu to całkiem sprawnie. A że Jan średnio chciał wierzyć w to, co mu opowiadali to już inna sprawa.
- Co było potem?
- Ha! Jednak chcesz nas słuchać. - Wykrzyknął tryumfalnie Hilde.
Polak zmieszał się.
- Skończyliście w takim momencie... Tego się nie robi!
- Nie ma to jak budowanie napięcia. - Rune uśmiechnął się. - Idę po kawę, chcecie?
Jan, Tom i Manuel pokiwali gorliwie głowami, ale zaraz, niemalże jak na komendę, skrzywili się, przeszyci tępym bólem. Kac dla żadnego z nich nie miał litości.
- No więc słucham.
Gdy Velta wrócił z czterema, do połowy zapełnionymi kubkami mocnej kawy (bo jak tu niczego nie rozlać, kiedy kubki są cztery, ręce dwie, a jest się Rune Veltą, który do najzgrabniejszych osób bynajmniej nie należy?), skoczkowie rozparli się wygodnie na ławce gotowi do dalszych opowieści.
- Severin wydawał się być kompletnie załamany faktem, że cokolwiek ukradł...

***

- Sevi, wpadło ci coś do oka, że udajesz wycieraczkę samochodową?
Niemiec pokręcił przecząco głową, ani na chwilę nie przestając mrugać oczami. Mocno zacisnął usta, z całych sił próbując zostać nieporuszonym. Ale jak to zrobić, gdy krzyk pełen rozpaczy wzbiera się w twojej piersi, a łzy napływają do oczu z szybkością Wanka dopadającego do tryumfującego kolegi, by zamknąć go w swoim mocnym uścisku? W końcu Severin nie wytrzymał. Zgiął się w pół z cichym jękiem na ustach, cały czas przyciskając do swojego torsu produkty, które wyniósł ze sklepu. Wciąż nie mógł zrozumieć, dlaczego postąpił tak nikczemnie. Przecież mógł pójść nawet do więzienia, a nie nadawał tam się kompletnie - no bo Sevi i tatuaże? To coś niepojętego!
- Nie przejmuj się, to tylko ogórki. - Hilde machnął obojętnie ręką, by pokazać koledze, że jego występek to tylko drobiazg, który nie przyniesie żadnych konsekwencji. Jednakże Freund wiedział swoje.
- Teraz to tylko kradzione ogórki. Na pewno mają tam kamery, a ja jestem znany. Szybko odkryją moją tożsamość. Może już mnie szukają? Podają rysopis do gazet, rozkleją po drzewach ogłoszenie o groźnym bandycie z ofertą nagrody za jakiekolwiek informacje, pukają do moich drzwi?
- Przytulas!! - Wanki przerwał wywód Severina i porwał go w swe silne ramiona, tuląc do siebie tak, jakby Sev był szmacianą lalką. Blondyn pisnął cicho z bólu, próbując wyplątać się z objęć kolegi, ale, jak wie każdy, kto choć raz doświadczył Wankowego przytulasa, było to arcytrudne. - Nie smutaj. Na pewno rozwiążemy twój problemy.
- Powinienem wrócić i to oddać. - Stwierdził cicho Severin, gdy Andreas wypuścił go z objęć. - Wyjaśnię całą sytuację. Tak zachowałby się każdy prawowity obywatel.
- Po prostu wszystko zjedz. Pozbędziesz się najbardziej obciążających cię dowodów. - Podsunął Fannemel.
- Przeszła mi ochota na ogórki, to raz. Dwa, monitoring. Z niczego się nie wymigam. Nawet nie chcę. Popełniłem przestępstwo i teraz poniosę tego konsekwencje. - Oświadczył heroicznie Freund, na co jego koledzy zareagowali z niemałym podziwem. W końcu nie co dziennie spotyka się takich ludzi, jak Sev.
Ziobro aż z uznaniem pochylił czoło przed niemieckim skoczkiem.
- Od dzisiaj jesteś, jako przykład wszelkich cnót, moim największym idolem! Moje drugie dziecko nazwę na twoją cześć.
Freund zarumienił się po koniuszki uszów.
- To nie jest dobry pomysł. Jestem przecież grzesznikiem, który ukradł coś ze sklepu. Nie możesz tak skrzywdzić swojego potomka. A teraz wybaczcie, muszę iść naprawić krzywdy, które wyrządziłem.
- Idę z tobą. - Odparł Wanki. Przecież nie mógł zostawić przyjaciela w tak trudnej sytuacji.
- My w takim razie wracamy do imprezowania. - Zdecydował Hilde, wzruszając obojętnie ramionami. Zawsze wiedział, że Niemcy to dziwny naród i że bajlanda z nimi to po prostu niewypały. Kiedy w końcu zapamięta, by trzymać się tylko z Polakami? Taki Dzióbacki na przykład, toż to równy gość i do tańca, i do kieliszka. A skoro o alkoholu mowa... Tom powoli zaczynał czuć, że trzeźwieje. Niedobrze.
Czas uzupełnić wilgotność!

***

- To, u kogo chcecie zrobić burdel? Tylko wymyślcie kogoś, kto ma trochę alkoholu, bo aż mi w gardle zaschło od tego uciekania.
Tom Hilde oczywiście szedł na przodzie gromadki, gdyż, jak sam powiedział, jako jedyny nosił zacny tytuł Specjalisty ds. Melanży i jako jedyny potrafił ogarnąć naprawdę dobre, wyrąbane w Kosmos melo, które oprócz nieznośnego bólu w głowie, zostawia po sobie wspomnienia, do których człowiek śmieje się jeszcze przez wiele lat.
- Walter Hofer. Ile widziałem u niego szampanów! I nawet kawior ma. - Rozmarzył się Schlierenzauer. Jeszcze dwa lata temu Walter zapewne zaprosiłby go na wspólną celebracją Nowego Roku, ale jako, że ostatnio ich relacja osłabła i Greguś przestał być Walterowym pupilkiem, Schlieri musiał zadowolić się jedynie kilkoma dodatnimi punktami doliczanymi do jego skoku. - Pewnie założy dzisiaj swój gronostajowy płaszcz.
- Szkoda, że Apoloniusz dopiero jutro przyjeżdża. U niego są najlepsze imprezy. - Ogłosił rezolutnie Ziobro, kiwając głową w zamyśleniu. - Ostatnio Klimek tak się spił na Polowej pacie, że biegał po Krupówkach w stroju Tarzana i wydawał jakieś dziwne godowe okrzyki.
Velta zakrztusił się własną śliną.
- Właśnie to sobie wyobraziłem. Trzy razy nie. Spaczenie psychiki na zawsze.
- Powiedział człowiek, który jeszcze do niedawna tańcem robił papkę z mózgu każdemu biedakowi, który tylko się napatoczył. - Zauważył ironicznie Tom, na co Rune uśmiechnął się szeroko niczym Marinus Kraus, z trudem powstrzymując się od skakania z radości.
- Jeszcze do niedawna! Więc przyznajesz, że wymiatałem z chłopakami?
- Tego nie powiedziałem.
- Ale zasugerowałeś.
- Nie wspominaj lepiej o tej sytuacji, bo wciąż jesteśmy na ciebie obrażeni.
- Widzę. Fannis mrozi mnie, MNIE, swojego brata, który jako pierwszy dał mu do spróbowania ruskiej wódki, swoim spojrzeniem. Więc jest źle.
- Rozważamy pozwanie cię do Sądu Trenerskiego za kolaborowania z Austriakami.
- Sąd Trenerski jest z Austrii?
Tom prychnął niczym obrażona kotka. Nie lubił, gdy Delta miał rację.
- W takim razie, gdy następnym razem Vilberg będzie podcinał twoje końcówki zachęcę go, by popuścił wodze wyobraźni i spełnił swoje skryte marzenia o bycie fryzjerskim wirtuozem.
- O nie! - Rune cicho pisnął, jakby z troską przeczesując swoją czuprynę. Hilde to taki człowiek, który potrafi każdego przeciągnął na swoją stronę, więc Vilberg pewnie nawet nie zastanawiałby się nad słowami Toma, tylko zamieniłby Żółwiowy fryz na jakiegoś czerwonego irokeza. Dlatego Velta postanowił, że to już czas najwyższy zacząć się przymilać do kumpli i z powrotem wkupić się w ich łaski. Zresztą tęsknił za atmosferą, jaka niegdyś między nimi była. Tęsknił za Tomem czyhającym na niewinne duszyczki i za Fanniskiem obrażającym się za żarty z rodzaju metr sześćdziesiąt w kapeluszu.
- Niech mu jeszcze hennę na brwi zrobi, przydałaby mu się. - Wtrącił Fannemel, krytycznie przyglądając się eks-kumplowi.
Hilde pokiwał głową.
- Najlepiej permanentne brwi. Takie, dzięki którym zawsze będzie wydawał się wkurzony.
- Przecież ja jestem miły! - Zaprotestował ostro Rune, zakładając na piersiach ręce i gromiąc spojrzeniem pozostałe Norki. Zmienił zdanie, wolał kumplować się z Schlierenzauer, Fettnerem i Ziobrą. Oni przynajmniej się z niego nie naśmiewali, co więcej byli dla niego naprawdę mili, śmiali się z jego żartów i przyznali, że w tańcu poczynił mega postępy i że drzwi do kariery tanecznej nie są dla niego zamknięte. Dzięki nim poczuł się w pełni akceptowany.
- Chodźmy może do mojego pokoju. Kofler chowa wódkę pod łóżkiem i myśli, że nikt o tym nie wie. Naiwny! Przed Manuelem Fettnerem nic się nie ukryje. - Zaśmiał się Manu.
Wszyscy poparli pomysł Austriaka i pognali w stronę hotelu zamieszkiwanego przez bandę z kraju Mozartu. Byli zmęczeni konfliktem, jaki się wytworzył, lecz nikt nie chciał jako pierwszy wyciągnąć pojednawczej dłoni. Jedynym słusznym wyjściem z tej sytuacji wydawała im się wspólna libacja. W końcu nic nie tworzy takich więzi i nic tak nie godzi jak wódka.
W pokoju zastali Koflera, który leżał na swoim łóżku i trochę umierał. Schlieri zaśmiał się pod nosem. Czyżby Andreasikowi zaszkodziło tych kilka piw, które wypił w klubie? I oni to Gregora uważali za imprezową dziewicę? Wirklich?
- Wypijesz trochę wódki i od razu ci się polepszy. - Tom poklepał po ramieniu zielonego na twarzy Andreasa. Kofla wytrzeszczył na niego oczy. O nie, nigdy więcej alkoholu! Ale, cóż, każdy wie, że praktyka dopisuje do takich obietnic: do następnej imprezy, także kilkanaście minut później zmartwychwstały Andreas krążył wokół kumpli, hojnie polewając wódkę i zabawiając towarzystwo różnymi anegdotkami ze swojego życia.
- Pamiętam jak SMSKAK* pierwszy raz otoczyło mój dom. Gregor wpadł wtedy do mnie cały spanikowany z podartymi spodniami i błędnym wzrokiem...
- Chciały sprzedać moje ciuchy na eBayu!
- Gdy do nich wyszedłem, zdziwiłem się co niemiara. Normalnie kopara opadła mi do ziemi, a patrzałki rozmiarem przypominały medale olimpijskie. Jakbyście zareagowali, gdyby w waszym ogródku nagle pojawiła się cała żeńska populacja?
- Bez przesady. Na pewno nie było ich tak wiele.
- Było. I to w każdym wieku. Od trzech do dziewięćdziesięciu trzech lat. Każda miała transparent ze zdjęciem mnie bez koszulki. Każda darła się, ile sił w płucach: Pokaż klatę, przystojniaku. Spanikowałem. Dlatego zabarykowałem się razem z chłopakami w domu. Ale wiecie, co było najgorsze? Podeptały mój ogródek!
- Taak, Kofler nieźle się przez to zryczał.
- Ale koniec końców ta banda okazała się całkiem kochana. Zrobiły konkurs Wiedzy o Andreasie Koflerze, napisały kilka piosenek o mnie, ustanowiły Międzynarodowy Dzień Sexi Klata Andreasa Koflera. Nawet moja mamusia je polubiła!
- A to zawsze ja byłem jej ulubieńcem!
- Stare, dobre czasy. Wtedy Gregor jeszcze uciekał przed Sandrą. Pamiętacie? Kiedyś już stali na ślubnym kobiercu, ale niestety musieliśmy porwać Sandrowego Kabanoska.
- Oboje się zmieniliśmy. Jesteśmy innymi ludźmi.
- Ach, przypomniała mi się bunga-bunga z Palikotem u Berlusconiego. - Kofi otarł pojedynczą łzę. Czasami tęsknił za tymi szalonymi latami wypełnionymi jednocześnie strachem i miłością do SMSKAK, niezapomnianymi imprezami z Thomasem i Gregorem oraz patologią, jakiej świat nie widział. To były dobre czasy. - Schlierenzauer tańczył na stole i śpiewał piosenki Biebera...
- NIEPRAWDA!
- ... Morgenstern stawał się mężczyzną, by skleić jakoś swoje złamane serce, a ja uciekałem przed jakąś laską, która chciała się ze mną rozmnożyć i mieć małe Koflerki.
- Już od urodzenia miałyby twoją klatę.
- Piękne czasy.
- Jeeej. - Słuchacze Andreasa pociągnęli noskami, wycierając spłakane twarze w chusteczki. Historia Koflera wzruszyła ich niebywale, chociaż nie pierwszy raz ją słyszeli.
Gdy Andi wyszedł tam, gdzie nawet król piechotą chodzi, Tom postanowił zrobić dobry uczynek. Jak stwierdził, równowaga w przyrodzie musi być, a on już dużo złego wyrządził i teraz chciał to naprawić, uszczęśliwiając kogoś innego.
- Chłopacy! - Wybełkotał, wszedłszy na krzesło. - Mam pomysł! Zadzwońmy po SMSKAK!
- Panienki? Jasne! - Anders błysnął zębami w zawadiackim uśmiechu, jako pierwszy wyciągając z kieszeni telefon.
- Nie dla ciebie, kretynie. Zauważyliście, jak Kofi za nimi tęskni? Skoro skoki ostatnio mu nie idą, to niech chociaż chłopina ma coś z życia. Zakopmy na chwilę topór wojenny i zróbmy coś dla niego, co?
Skoczkowie spojrzeli po sobie, próbując ukryć wzajemną niechęć. Lubili Koflera, a propozycja Hilde wydawała im się słuszna. Dlatego mimo wszystkich swoich zatargów, pokiwali głowami, przystając na pomysł Hildeły. Gdy Kofla wrócił do pokoju, Fettner, który posiadał numery wszystkich ważnych osobistości, dyskretnie wymknął się na korytarz i zadzwonił, gdzie trzeba.
Jakieś dwie flaszki wódki później, dziwny odgłos przerwał skoczkom zabawę, która polegała na pleceniu Dawidowi i Tomowi warkoczyków. Wspólnymi siłami wydedukowali, iż coś uderzyło w okno. Po krótkiej, acz burzliwej dyskusji, zadecydowali, że to Kofler, jako gospodarz pokoju, wyjrzy przez okno i upewni się, że żaden koniec świata się nie zaczął. Andi zdecydowanie nie zobaczył niczego trawionego ogniem piekielnym, wręcz przeciwnie, pod hotelem stała cała gromada kobiet, dziewcząt i dziewczynek, które ściskały transparenty i plakaty z jego podobizną oraz śpiewały piosenkę wychwalającą jego klatę. Kofelixa zapiekły oczy; nie minęła minuta a po jego policzkach zaczęły spływać ogromne łzy. Nie wierzył, po prostu nie wierzył. Myślał, że już nigdy nie zobaczy SMSKAK-esek czekających na jego drobny striptiz, rozpływających się nad każdym jego gestem. Jednak życie postanowiło go zadziwić i przyprowadzić jego kochane kobietki pod ten hotel.
Jak za starych czasów, pomyślał, obcierając dłonią mokre policzki, po czym złapał za swoją kurtkę i szybko pognał do swoich fanek.
- KO-FI! KO-FI! KO-FI!
SMSKAK-eski również wybuchnęły rzewnym płaczem, gdy obiekt ich najgłębszych westchnień wyszedł do nich niczym król do własnych poddanych. Czy można piękniej zacząć Nowy Rok?
- Kochane moje! - Przemówił do nich Andreas, a głos jego co chwilę łamał się niczym licha gałązka na silnym wietrze. - Cieszę się, że was widzę. Tęskniłem za wami tak, jak Freund tęskni za swoimi wkładkami!
Wrzask, jaki podniosły fanki-piszczałki mógłby zapewne zbudzić całe Garmisch-Partenkirchen. Fakt, że Kofi'ego nie cofnął ich dziki okrzyk, tylko spotęgował hałas, jaki powodowały SMSKAK-eski.
- Jak one cię kochają.
Kofler odwrócił głowę i zobaczył stojącego za nim Hilde. Tom skinął głową z uśmiechem, po czym pociągnął bruneta do chłopaków. Schlierenzauer już trzymał w dłoniach swojego iphone'a.
- Zróbmy sobie selfie z SMSKAK!
I tak oto najlepszy Koflerowy wieczór roku 2014 został uwieczniony.

***

Nikt nie spodziewał się, że w ciasnym, hotelowym pokoju Andreasa może zmieścić się aż tyle ludzi. Kto tylko dał radę wepchnąć się do tego pseudo-apartamentu siedział, gdzie tylko mógł - skrawek podłogi czy komoda, obojętnie - i już nie opuszczał tego miejsca, nawet gdy pęcherz mocno dopominał się o wyprowadzenie go na spacer. Atmosfera była iście sielankowa; w tle sączyły się elektryczna muzyka, której towarzyszył dźwięk uderzającego o siebie szkła, od czasu do czasu ktoś wybuchnął gromkim śmiechem, a ktoś inny próbował dorównać samemu Krzysztofowi Krawczykowi drąc się wniebogłosy Zatańczyć ze mną jeszcze raz (tak, to Janek popisywał się swym zawadiackim wokalem). Nawet Fannis nie rzucał Velcie mrożących krew w żyłach spojrzeń, tylko grzecznie poczęstował go bimberkiem, który kupił wcześniej u Denisa. Nawet Hilde na chwilę zapomniał o własnej nienawiści do austriackich dzieci i grał z Schlierenzauerem w kamień-papier-nożyce, a Dzióbi, jako jedyny klaskał Ziobrze, by Jaśkowa samoocena wciąż oscylowała gdzieś pomiędzy Jestem-Tak-Zajebisty-Że-Nawet-Wellinga-Wymięka a Nie-Ma-Lepszego-Od-Ziobry-Wspaniałego. Andreas natomiast słuchał opowieści swoich dziewczyn, oglądał różne albumiki i wierzył w ich opowieści o tym, że wciąż prężnie działają, tyle, że bardzo dyskretnie. Normalnie duma rozsadzała serducho Koflera!
Wtem do pokoju wtoczył się Michael Haybӧck z jak zawsze nieodłącznym Stefanem Kraftem u boku, po drodze depcząc wszystkich, którzy blokowali mu dojście do swojej skocznej braci. Wreszcie przecisnął się do epicentrum imprezy.
- W okolicy skończył się makaron! - Wykrzyknął spanikowany, a jego twarz wykrzywiła się w ogromnym grymasie bólu. Stefan przytulił go pokrzepiająco, ale na niewiele to się zdało. Bez makaronu, Michi jutro nie będzie skakał. Zawsze tak to działało i nic nie zapowiadało, by tym razem miało to się zmienić.
- Oto dzień dobroci dla łamagów. Pomożemy ci! - Oświadczył dobrodusznie Hilde, zadziwiając tym wszystkich wokół. - Sam bym zjadł trochę makaronu.
- Danke! - Michael otarł łzy i mocno przytulił Norwega. Wreszcie zobaczył jakieś światełko w swojej rozwalonej rzeczywistości.
Tylko kto wie, gdzie go to światełko zaprowadzi...


***************
*SMSKAK - niezorientowanych odsyłam TU.

Z małym poślizgiem, ale siódemka jest! Trochę droga przez mękę. Trochę opowiadanie zaczyna żyć własnym życiem, a moje racjonalne "Hej, mało Dzióbiego! Przecież nie Norwedzy grają tu pierwszą skrzypce" jakoś nie może się przebić :x

A jeśli wciąż mało Wam Norwegów to zapraszam TUTAJ, gdzie pojawiła się moja krótka próba komediopisarstwa ;)